Podbieg na Agrykoli.

W niedzielę przebiegłam 9. Półmaraton Warszawski. Mój pierwszy półmaraton. Czas i moje morale podczas biegu nie były z pewnością imponujące, ale czego oczekiwać po małej mi, która z katarem i kaszlem chce dorównać wysportowanym, chudziutkim panom po trzydziestce? No dobra, zaczynam się migać. Żadnych wymówek, w następnym roku pocisnę. Jeszcze zobaczycie.

Chyba pierwszy raz w życiu moje plany i marzenia przybrały swego rodzaju realny wygląd. Coś namacalnego, jak ten medal, który właśnie trzymam w dłoni. Ale nie tylko. To jest jak syndrom sztokholmski, trochę boli, ale to znajomy ból, wiesz czego się po nim spodziewać. Nie będziesz mieć z tego kokosów, bo i twoje warunki fizyczne temu nie sprzyjają. Nie będziesz wyglądać jak laska z jakiegoś fit blogaska, o nogach chudszych niż ramiona przeciętnej dziewczyny. Nie chcesz się przyznać, ale lubisz wypić, lubisz się zniszczyć raz na jakiś czas, a potem bać się wyjść z pokoju i powitać sąsiadów w akademiku. Masz swoje wzloty i upadki, raz siedzisz przed laptopem i wpierdalasz czekoladki, raz jesteś wszędzie, uśmiechnięta.

I to jest normalne. Baby steps, baby steps.